Bezpieczna energia z odpadów

Wulkany naturalną spalarnią śmieci?

Spalamy blisko jedną trzecią produkowanych w mieście śmieci. Piec musi być rozgrzany do 950 stopni Celsjusza. Ale przecież mamy wulkany. Lawa osiąga temperaturę 1350-1400 st. C. A może tak wrzucić do niej śmieci i po sprawie?

Śmieci, śmieci, śmieci. Wytwarzamy ich gigantyczne ilości. To prawda, że przeciętny Polak produkuje ich mniej niż przeciętny Europejczyk (nie mówiąc o Amerykanach), ale i tak bardzo dużo. Oficjalnie każdy z nas wyrzuca 250-300 kg odpadów rocznie, ale prawdopodobnie to liczba mocno niedoszacowana, bo średnia europejska przekracza 500 kg na głowę mieszkańca. Biorąc pod uwagę dane urzędowe, wszyscy mieszkańcy Polski produkują co roku ponad 10 milionów ton odpadów, a mieszkańcy Europy około 125 mln ton. Przy czym do recyklingu trafia mniej niż połowa z nich, większość zaś wędruje na wysypiska lub do spalarni.

Zaraz, właściwie dlaczego do spalarni? Czemu nie pozbywamy się odpadów, spalając je w bardziej naturalny – i znacznie bardziej widowiskowy – sposób? Dlaczego nie wrzucamy ich do wulkanów? Z tym problemem zmierzył się, analizując amerykański rynek śmieci, magazyn „Popular Science”. Oni mają wulkany hawajskie, a my?

Zastanówmy się, jak wyszlibyśmy na tym u nas, w Europie.

W naszym zakątku świata odpowiedź jest prosta: nie mamy czynnych wulkanów. Ale na terytoriach państw europejskich jest ich kilkanaście. A licząc te położone w kontynentalnej Europie lub w jej bliskości (odliczając te na Azorach, Kanarach, odległej norweskiej Arktyce i Islandii) tylko cztery włoskie: Etna, Stromboli, Wezuwiusz i Vulcano (tak, stąd nazwa tych geologicznych formacji).

Pomyślmy: Włochy mogłyby być importerem europejskich śmieci! No i może skończyłby się ich problem z wywożeniem śmieci z Neapolu?

Oczywiście nie obeszłoby się bez problemów. Śmieci trzeba by było przewozić ciężarówkami lub pociągami przez Alpy albo promami przez Adriatyk, co kosztowałoby o niebo więcej niż przewiezienie ich na wysypisko kilkadziesiąt kilometrów dalej. Ale za to pozbylibyśmy się ich bez śladu!

Ech, ostudźmy entuzjazm.

Myśląc o wulkanie, zwykle wyobrażamy sobie górę, której szczyt jest wklęsły (fachowo nazywa się to kaldera), a w środku znajduje się jezioro wypełnione lawą. Problem w tym, że takich wulkanów jest niewiele.

Wulkany mogą być czynne, drzemiące i uśpione. Śmieci moglibyśmy się pozbyć, wrzucając je tylko do wulkanu czynnego. I to nie każdego.

Wulkany dzielą się na lawowe (efuzywne), i takie zapewne zna każdy z nas. Jednak jest ich mniejszość. Są jeszcze wulkany eksplozywne – lawa w nich jest tak gęsta, że ciśnienie wyrzuca ją (tzw. materiał piroklastyczny) w powietrze. Do takiego wulkanu nie chcielibyśmy się zbliżać ze śmieciami. Ani w zasadzie z niczym. Jest też typ wulkanów mieszanych (stratowulkanów) – czasem lawa z nich wypływa, a czasem następuje eksplozja i wyrzut. Te też musimy ze względów bezpieczeństwa wyeliminować jako ewentualny śmietnik.

Możemy od razu wykluczyć Etnę. Od 1987 r. część obszarów Etny jest chroniona, a w 2013 r. wulkan został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Tam na pewno nie trafią nasze śmieci. Zresztą Etna jest jednym z bardziej aktywnych wulkanów na świecie, a od czasu do czasu wybucha dość gwałtownie. Nie jest miłym, efuzywnym typem, którego szukamy.

To może jedyny aktywny w kontynentalnej Europie Wezuwiusz? Niestety, też należy do mieszanego typu stratowulkanów i jest jednym z pięciu najbardziej niebezpiecznych wulkanów świata. Do tego od 1955 r. należy do obszaru parku narodowego, więc śmieci na pewno tam nie zostawimy. Zresztą lawa by ich nie pochłonęła, bo wulkan od 1944 r. nie daje żadnego znaku aktywności.

Stromboli? Niestety nie. Znowu stratowulkan. Czynny i wybucha, wyrzucając w powietrze cząstki i okruchy skalne (lapille), bryły gęstej lawy (bomby wulkaniczne) oraz popioły. Balibyśmy się zbliżyć. W 2003 r. do morza osunęła się nawet lawa na ścianie wulkanu (Sciara del Fuoco), co spowodowało lokalne tsunami (od tego czasu na wyspie jest specjalny system ostrzegania).

Vulcano? To tak naprawdę kilka wulkanicznych kraterów, z których ostatni był czynny w 1890 r. Niestety – znowu – nie znajdziemy w nim jeziora lawy. To typ wybuchowy, który doczekał się nawet własnej nazwy (erupcja typu wulkaniańskiego).

Pozostaje nam Santoryn. Nieczynny. Ale dwa i pół tysiąca lat temu jego wybuch był prawdziwą katastrofą. Zapadnięcie się wulkanu kilkaset metrów pod powierzchnię obecnego poziomu morza całkowicie zniszczyło wyspę Stromboli i spowodowało powstanie olbrzymiej fali tsunami o wysokości dochodzącej do 200 metrów. Choć mieszkańcy wyspy opuścili ją zawczasu, gdy zaczęła się trząść ziemia, wybuch przyczynił się do znacznego zniszczenia położonej ponad 110 km na południe Krety i upadku kultury minojskiej.

Najbliższych wulkanów efuzyjnych, z których wypływa lawa, musimy szukać na Islandii. Może ten kraj zechciałby przyjąć europejskie śmieci? Szczerze mówiąc, nikt nawet o to nie pytał. Być może z powodu troski o środowisko.

Jak to, zapytacie, przecież właśnie chcemy się pozbyć śmieci!?

Sęk w tym, że wrzucenie śmieci do lawy sprawi, że spłoną. A w wyniku spalania powstanie dwutlenek węgla w bardzo dużych ilościach oraz tlenki azotu, siarki i popiół z metali ciężkich.

Wyrzucamy zwykle opakowania z tworzyw sztucznych i odpadki organiczne. Jedne i drugie składają się mniej więcej w połowie z węgla. A każda tona węgla w procesie spalania zamienia się w 3,67 tony dwutlenku węgla. Policzcie teraz sami, ile dwutlenku węgla uwolnilibyśmy do atmosfery, spalając setki milionów ton śmieci.

Chyba zacznie lepiej zrobimy, jeśli pozostawimy organiczne odpady w ziemi, gdzie będą rozkładać się bardzo powoli zjadane przez bakterie, a tworzywa sztuczne i metale poddamy recyklingowi.

Ale przynajmniej pogimnastykowaliśmy szare komórki.

Źródło: http://wyborcza.pl